DOROTA SMOLEŃ
Jak się modlić, gdy nie ma sił
Każdy z nas ma w życiu takie dni i tygodnie, kiedy czuje się jak pomarańcza przeciśnięta przez wyciskarkę. Ktoś lub coś wycisnął ze mnie wszystkie soki i teraz czuję się jak smętna kupka wytłoczyn. Poranne wstanie z łóżka urasta do rangi wejścia na Rysy. Nie mam siły, by sięgnąć po kubek z kawą, nie mam siły, by żyć, nie mam siły, żeby się modlić.
Kawa jest mi potrzebna, żeby oprzytomnieć.
Potrzebuję modlitwy, żeby orzeźwić duszę.
Ale – nie mam siły.
Czasem to przesilenie wiosenne, czasem splot zdarzeń i okoliczności, które zaciskają wokół mnie pętlę. Coraz trudniej oddychać. Niepowodzenia w pracy, nieporozumienia w rodzinie, choroba, poczucie,
że utraciłam kontrolę nad swoim życiem, uciążliwa myśl, że chciałabym być w zupełnie innym miejscu i robić coś zupełnie innego… Każdy mógłby dopisać własne punkty do tej listy smutków i trudności.
Bywa, że niepowodzenia dodają mi siły, mówię o nich wtedy: wyzwania i zakasuję rękawy. Bywa, że jest zupełnie inaczej – myślę o nich jako o problemach ciężkich jak głazy, ponad moje siły. I często tak właśnie jest – sama nie zdziałam nic. Ale mam Kogoś, kto jest moją siłą, niewyczerpanym źródłem energii – Jezusa Chrystusa. Muszę „tylko” poprosić go o pomoc. Pomodlić się. Wznieść do Niego moje myśli, choć zdają się ważyć więcej niż siaty z sobotnimi zakupami.
Kiedy czuję się pełna światła i energii, modlę się poetycko, układam własne litanie i hymny. Zagaduję Pana Boga literacką frazą. Kiedy jestem bez sił, staję się oszczędna w słowach. Modlę się najprościej, jak się da.
Znak krzyża, gdy tylko wyłączę budzik i krótkie westchnienie „Panie Boże, prowadź mnie przez dzisiejszy dzień”. W drodze do pracy odmawiam różaniec. „Klepię zdrowaśki”, jedna po drugiej, powtarzam słowa, które znam od dziecka. Różaniec to moja lina ratunkowa – w najczarniejszych dniach mojego życia, gdy byłam u kresu wytrzymałości psychicznej, chwytałam go tak mocno, aż drewniane paciorki wbijały mi się w dłoń. Gdy klęczę przed Najświętszym Sakramentem, a w mojej głowie szumi od myśli, które pędzą we wszystkich kierunkach, zamiast układać się w modlitwę, powtarzam tylko „Jezu, ufam Tobie”. Te słowa dają mi moc, są jak espresso dla mojej duszy. Ufam Ci Jezu, że moje życie ma sens, choć w tej chwili go nie widzę, ufam Ci, że postawiłeś mnie tu i teraz w jakimś celu. Wtedy czuję na twarzy łagodny powiew ciepłego wiatru, a w duszy przybywa mi sił i energii, nawet odnawiają się we mnie pokłady cierpliwości.
Wieczorem, kiedy już ogarnę wszystko i wszystkich, i padam, padam nieprzytomna na poduszkę, moja ostatnią myślą jest „Dziękuję Ci Panie Boże za tę miękką poduszkę i za to, że przeżyłam ten dzień bez strat w ludziach. Amen”.
A jak Ty się modlisz, gdy nie masz siły?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz